piątek, 20 września 2013

ZAWIESZAM

NIESTETY ZAWIESZAM BLOGA, BO PO PIERWSZE NIE MAM CZASU NA PISANIE, MAM MNÓSTWO ZAJĘĆ. I WIECIE, NIE MAM KIEDY ZAJMOWAĆ SIĘ BLOGIEM. 
NIE WIEM CZY KIEDYŚ TU WRÓCĘ, ALE DZIĘKUJĘ ZA TO, ŻE CZYTALIŚCIE.
POZDRAWIAM. :) I PRZEPRASZAM.

czwartek, 12 września 2013

Rozdział 5 - " Opadamy w nicość "

Obudziłem się. Annabeth już nie było u mojego boku, pewnie poszła do domku wcześniej, żeby jej rodzeństwo nie nakryło. Z naszej dwójki ona była najrozsądniejsza, a to w sumie dobrze. Czasami mam wrażenie, że bym bez niej sobie nie poradził. Gdyby tylko się o tym dowiedziała, to bogowie... Miałbym przerąbane. Łagodnie mówiąc. Myślami byłem wciąż przy wspólnej nocy. Było wspaniale. Przy Ann zawsze czułem się taki... wyzwolony.
Powoli zacząłem się ubierać. Włosy miałem w nieładzie i sądząc po wyglądzie mojej twarzy w nocy musiałem się poślinić. Nienawidziłem tego. Wyglądałem wtedy jak bezdomny po spotkaniu z traktorem.
Byłem ciekawy jak się miewa George. Jeżeli odzyskał już przytomność, Chejron na pewno wypytał go o wszelkie szczegóły z jego życia. Zapewne na dzisiejszym ognisku zostanie od przedstawiony obozowiczom. Pamiętam jak prawie każdy się ode mnie odizolował, kiedy się dowiedzieli czyim dzieckiem był Tyson, a przy tym czyim bratem. Nie był to najszczęśliwszy moment mojego życia. Nie chciałem, aby on się powtórzył. Poza tym nie miałem ochoty się użalać nad sobą. W moim życiu przydarzyły mi się o wiele gorsze rzeczy, uwierzcie. Ale dobra, nie ważne.
Przebiegłem wzrokiem jadalnię w poszukiwaniu Annabeth. Nie dostrzegłem jej, ale kierując się do mojego stolika ujrzałem George'a. Siedział przy moim stoliku. No wspaniale. Czyli musiał powiedzieć o swoim pokrewieństwie ze strony ojca. Starałem się nie zwracać uwagi na dziwaczne spojrzenia i uśmieszki rzucane w moim kierunku przez obozowiczów. Szedłem przed siebie z wzrokiem utkwionym w jednym punkcie- George'u.
- Co tu robisz? - mruknąłem, może nieco nie zbyt przyjaźnie. Nie chciałem żeby to tak wyszło, samo tak jakoś mi się wymsknęło.
- Chwilowo jem. - odpowiedział nie patrząc w moją stronę. - Ale chyba już się najadłem...
Wstał od stolika zostawiając mnie samego."'Zapowiada się ciekawie", pomyślałem. Jeszcze ani razu ze sobą nie porozmawialiśmy, a już jesteśmy wrogami. Zapewne już wie, że jesteśmy spokrewnieni. Zabrałem się za grzebanie w jajecznicy z tostami.
Kiedy skończyłem postanowiłem zawitać do Chejrona, aby wypytać go o mojego przyrodniego brata. Brr, nie fajnie to brzmi. To znaczy, do Tysona się już przyzwyczaiłem, więc nie miałem problemu z nazywaniem go bratem, ale z tym "nowym" to już zupełnie inna sprawa. Był dla mnie kimś obcym. Dobra, nie ważne. W drodze do Wielkiego Domu domyśliłem się, że centaur jest zapewne na treningu, zapewne łucznictwa. Nie byłem dobry w tej dziedzinie, więc zwykle odpuszczałem sobie lekcje. Potrafiłem, zamiast do celu, trafić np. w nogę kolegi, a wtedy... cóż, popularności po takim incydencie mi nie przybywało.
Mimo wczesnej pory było niezmiernie gorąco. W tej chwili marzyłem tylko o tym, by zanurzyć się na zawsze w podwodnym świecie i nigdy się stamtąd nie wynurzyć. Tylko tam mogłem spokojnie myśleć.
Idąc, spotkałem Clarisse siedzącą samotnie na trawie i patrzącą martwo w jeden punkt, co nie było do niej podobne. Zwykle była pełna życia i każdego próbowała zabić.
- Cześć. - przywitałem się.
Spojrzała na mnie ponuro.
- Hej. - burknęła. - Czego?
- No, no widzę, że jednak humor dopisuje. A już myślałem, że ktoś podmienił nam naszą ukochaną Clarisse...
- To nie jest zabawne, gnojku. Zamknij się.
- Dobra. Mogę się przysiąść? - wzruszyła ramionami. - O co chodzi?
-A co cię to obchodzi?! - warknęła, ale po chwili się opanowała. - Przepraszam.
- Chodzi o twoją mamę? - zapytałem łagodnie.
- Coś w tym rodzaju. Chce abym do niej wróciła i żebyśmy zaczęły wszystko od nowa. A ja nie mam pojęcia co mam zrobić. Z jednej strony chciałabym, ale z drugiej coś mi podpowiada, żebym jej nie ufała. I to drugie jest silniejsze ode mnie. Nie potrafię jej wybaczyć tego, co mi zrobiła, jak mnie potraktowała. A teraz po tylu latach wraca do mnie z pokorną minką niewiniątka?! - głos się jej załamał.
- Rozumiem... Naprawdę.
- Wierzę. - westchnęła. - A co u ciebie?
- Co u mnie? - wytrzeszczyłem oczy.
- No wiesz... z braciszkiem - uśmiechnęła się krzywo. - Jak ci się z nim układa?
- Nie denerwuj mnie. Już mam w nim nieprzyjaciela. A jeszcze nawet się nie znamy. - pokręciłem głową.
- Czemu? Co takiego mu zrobiłeś?
- Właśnie chodzi o to, że nic. Nie wiem czemu mnie tak nienawidzi.
- Może powinieneś z nim pogadać i nieco zacieśnić relacje? - zaproponowała mi Clarisse.
- Taa... bo mi się uda.
- Mogę pójść z tobą jak chcesz.
- W sumie... - zawachałem się. - Co mi szkodzi.
Wstaliśmy, otrzepaliśmy się z ziemi i ruszyliśmy w stronę mojego domku, gdzie spodziewałem się znaleźć brata. Dziwiła mnie tylko to, że Clarisse była taka pomocna i miła. Zwykle skakaliśmy sobie do gardeł przy każdym spotkaniu. Wolałem nie wnikać w tą nagłą zmianę stosunku do mnie.
Mój domek niewiele wyróżniał się spośród pozostałych, z wyjątkiem zapachu słonej, morskiej wody i niewielkich ozdóbek. Przynajmniej nie był tak grobowo urządzony jak domki Hery albo Zeusa. Nie dość, że strasznie zimno, to również było wiele rzeźb z marmuru. Gdy już mieliśmy otwierać drzwi...
- Pamiętaj co masz zrobić. Wzbudź w nim zaufanie, przekonaj go do siebie, wyduś jak najwięcej informacji. A potem... he, he, he... 
Od tego złowieszczego śmiechu przechodziły mnie dreszcze. Gaja. A to oznaczało tylko jedno. Spojrzałem na Clarisse. Głoś Matki Ziemi był tak wyraźny, że miałem wrażenie, że jest tuż obok. Zaczęliśmy się powoli wycofywać, gdy nagle...
- Mmmm... zdaje mi się kochasiu, że mamy gości...
Drzwi otworzyły się z hukiem. Pamiętam tylko błysk oślepiającego światła i to, że nagle tracę równowagę. Runąłem w nicość... A wraz ze mną Clarisse...

sobota, 31 sierpnia 2013

Rozdział 4 - "Wszystko się komplikuje"

Przyglądałem się chłopakowi ze szczerym zdumieniem. Nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Pamiętam jak wściekałem się na ojca ostatnim razem, kiedy znikąd pojawił się Tyson. Ot tak, buum, Percy masz braciszka. Ani uprzedzenia, ani nic. Nie raczył kiwnąć palcem. A teraz historia się powtarzała. Stałem tam nad nim, a obok mnie Annabeth. Żadne z nas nie wiedziało co ma zrobić.
- Musimy go zabrać do Chejrona. - powiedziała.
- Tak... tak, masz rację. - wydukałem.
Złapaliśmy go za ramiona i powoli nieśliśmy do Wielkiego Domu. Jak na tak małego chłopca dużo ważył. Włosy miał czarne, jak ja i tak samo rozczochrane. Oczu nie widziałem, ale byłem pewny, że są koloru morskich fal. Mimo to z twarzy nie byliśmy podobni. Zapewne odziedziczył ją po matce, w przeciwieństwie do mnie. Byłem tak jakby młodszym klonem Posejdona. George miał okropnie poszarpany strój, kilka szram na policzkach i zacięcie na lewym udzie. Wyglądał jakby stoczył naprawdę groźne walki, a przecież u jego boku nie widziałem nigdzie broni, więc zdziwiłem się, że udało się mu przeżyć. Heros bez broni i na dodatek tak młody i niewyszkolony jest łatwym kąskiem dla potworów. Na oko dałbym mu jakieś jedenaście lat. Tyle, że jedno mnie niepokoiło. Skąd on niby wiedział kto jest jego ojcem? Bogowie przyrzekli uznawać swoje dzieci przed ukończeniem przez nie trzynastego roku życia. I tak robią. Satyrowie bez przerwy wyruszają szukać nowych półbogów, a skoro on był od Posejdona to było niemożliwe, że żaden z nich nie wyczuł jego zapachu. My, zakazani pachniemy nieco inaczej niż reszta herosów. Woń jest silniejsza. Nigdy nie zrozumiem o co w tym chodzi.
Zapukałem do drzwi...
- Co u... - Pan D. urwał widząc, że trzymamy nieprzytomnego herosa. - Co to za jeden?
- Nazywa się George i... jest synem Posejdona. - powiedziałem nie patrząc na niego, ale mógłbym przysiądz, że zmarszczył po swojemu brwi i zerknął na siedzącego w kącie Chejrona.
- Połóżcie go na kanapie. - wskazał na sofę stojącą pośrodku.
Z trudem go tam zanieśliśmy. Położyliśmy George'a z trudem i odsapnęliśmy.
- Gdzie go znaleźliście? - zapytał z niepokojem Chejron.
- Niedaleko sosny. - odpowiedziała Ann. - Jest kompletnie wycieńczony.
- Zajmiemy się nim. - obiecał Chejron. - A wy teraz idźcie do domków. Porozmawiamy o tym rano.
Spojrzał na nas tym swoim przenikliwym wzrokiem, jakby nas przewiercał od środka, więc żadne z nas nie miało odwagi się mu sprzeciwić. Wyszliśmy.
- Okej. - zwróciłem się do Annabeth. - To było dziwne. Co to miało znaczyć?
- Nie mam pojęcie. - popatrzyła na mnie ze... smutkiem w oczach. - Ale jeśli George jest.. no wiesz... tym za kogo się podaje, to...
Urwała.
- Co?
- Posejdon nic ci nie mówił, nie dawał ci znaków?
- Nie. Nawet nie raczył mnie poinformować. Kolejny raz.
Pokiwała smętnie głową przegryzając dolną wargę. Złapała mnie za rękę.
- Rozumiem jak się czujesz. - powiedziała odgarniając mi włosy z czoła, jak zwykle przyprawiając mnie tym o dreszcze. Pocałowała mnie.
- Może zostaniesz u mnie na noc? - spytałem z nadzieją.
Przewróciła oczami.
- Bardzo bym chciała, ale... - przerwałem jej.
- Daj spokój nikt się nie kapnie.
Spojrzałem na nią z miną bezbronnej foczki. Westchnęła z rezygnacją.
- Niech ci będzie. Ale jeśli nas ktoś przyłapie to...
Uciszyłem ją długim i namiętnym pocałunkiem przyciągając do siebie w tali. Odpowiedziała wplatając mi ręce we włosy. Wodziła rękoma po moich plecach. Popchnąłem ją na najbliższe drzewo i przyparłem ramionami. Objęła moją głowę pozwalając mi działać. Przyparłem mocniej i podniosłem jej uda tak aby obejmowały moje ciało. Oderwała się.
- Może przejdziemy do twojego domku? - uśmiechnęła się łobuzersko.
Złapałem ją wpół. Kiedy już dotarliśmy od razu naparła na mnie. Ściągnąłem z niej delikatnie sweter i popchnąłem na łóżko. Przejąłem inicjatywę. Zaczęła łaskotać palcami mój brzuch i w końcu ściągnęła ze mnie koszulkę. Zatraciliśmy się w namiętnościach. Położyłem ją na poduszkach.
- Na pewno tego chcesz? - zapytałem.
Nie odpowiedziała, tylko zaczęła całować mnie coraz mocniej przy okazji rozbierając i siebie, i mnie. Uznałem, że to potwierdzenie. Kiedy już rozebraliśmy się ukazał mi się jej ponętny, czarny stanik z koronkami. Wyglądała w nim niezwykle kusząco.  Delikatnie odpiąłem zapinki, kiedy ona całowała mnie po szyi. Spędziliśmy niezwykle upojną noc w swoich objęciach. Nie wiedzieliśmy, że już niedługo wszystko się pokomplikuje.


_________________________
W tym rozdziale dodałam więcej momentów Percabeth. Niestety krótki, ale mam nadzieję, że się nie obrazicie. Ponieważ teraz zaczyna się rok szkolny, rozdziały będę wrzucać systematycznie w weekendy, ponieważ w inne dni raczej nie bedę miała czasu.


sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 3 - " Nadchodzi koniec świata "

Po dość długim spacerze z Annabeth postanowiłem zajrzeć na arenę szermierki. Ku mojemu zdziwieniu zastałem tam moją znajomą przyjacielską piekielną ogrzycę - Panią O'Leary. Nasza znajomość zaczęła się dzięki Dedalowi ( to długa historia ). Gdy tylko mnie zobaczyła skoczyła na mnie i zanim zdążyłem zareagować byłem cały w psiej ślinie.
- Heej, dziewczynko. - zawołałem poklepując ją po grzbiecie. - Co ty tu robisz?
Zdziwiła mnie jej obecność tutaj, bo kiedy widziałem ją ostatni, chyba jakieś cztery miesiące temu, była pod opieką Nica di Angelo. Odszczeknęła mi w odpowiedzi jakby sama się nad tym zastanawiała. Podniosłem z ziemi metalowa kość.
- Aport! - rzuciłem, a ona posłusznie pobiegła za nim.
Przypomniały mi się inne "zabawki" skonstruowane przez Beckendorfa z domku Hefajstosa. Może i nie był moim najbliższym przyjacielem i tak odczułem ból po jego śmierci...
Pobawiłem się z piekielną ogrzycą jeszcze jakieś dwadzieścia minut po czym usłyszałem dźwięk konchy. "Dziwne", pomyślałem. Może i nie jestem asem z matmy, ale na zegarku się znałem i byłem pewny, że na kolację za wcześnie. A to oznaczało tylko jedno - ktoś zaatakował obóz.
Natychmiast pobiegłem w stronę Wielkiego Domu.
- Co jest?! - zapytałem Connora Hood'a od Hermesa.
- Jakiemuś potworowi udało się przekroczyć granicę! - odkrzyknął mi pospiesznie biegnąc do zbrojowni po miecz.
Żadnemu potworowi od dawna nie udało się przebić przez barierę ochronną. Nie stanowiło to pocieszającej informacji. Sięgnąłem do kieszeni po mój magiczny miecz. Natychmiast po naciśnięciu zamienił się w moich rękach z długopisu, w miecz - Anaklysmos, Orkan.
Pognałem w górę zbocza i moim oczom ukazała się chimera. Ziała ogniem na wszystko co było w zasięgu jej oddechu, czyli na drzewa, krzewy czy przerażonych obozowiczów. Zobaczyłem bojowe szyki niemal wszystkich domków. Wiedziałem, że nie ma co się obawiać, bo walczyliśmy już z o wiele gorszymi potworami. Ale mimo to miałem złe przeczucia. A znając moje szczęście zwykle się one sprawdzały. Zaszarżowałem na chimerę i ciąłem po kończynach. Jako, że zanurzyłem się w Styksie byłem odporny na wszelkie urazy. Miałem nadzieję, że obejmuje to taką drobnostkę jak spopielenie. Jak narazie nieźle nam szło poskramianie bestii. Po dłuższym czasie udało nam się ją zapędzić w kozi róg i zabić. Przynajmniej tak sądziliśmy... Domek Apollina opatrywał rannych. Na szczęście nie mieliśmy ofiar śmiertelnych. Chejron natychmiast zwołał naradę grupowych w Wielkim Domu. Kiedy tam dotarłem byli już tam wszyscy. Clarisse siedziała z nogami założonymi na stole, ale nikt zdawał się tym nie przejmować. Nawet bracia Hood nie robili nikomu psikusów. Chejron i Pan D. rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami.
- ... nie możemy... - usłyszałem strzępek wypowiedzi centaura.
-... tak... niebezpieczne, akurat... - wyglądało jakby się sprzeczali.
Obserwując ich podszedłem do Annabeth. Nic jej się nie stało, nie licząc niewielkiego zadrapania na czole. Poza tym wyglądała zdrowo. Miała śmiertelnie poważną minę.
- O czym rozmawiają? - zapytałem siląc się na obojętny ton.
- Nie mam pojęcia. - mruknęła. - Szepcą już tak z dziesięć minut.
Gdy tylko to powiedziała Chejron przerwał Panu D. i podszedł do nas.
- To co się dzisiaj zdarzyło nie było przypadkiem. - powiedział centaur. - Zaczęło się. Atak chimery może być jednym z wielu. Zapewne każdy z nas wie co to oznacza?
Potaknęliśmy ponuro.
- Gaja się przebudza. - ciągnął. - A Przepowiednia Siedmiorga się spełnia. Nie chcę was niepokoić, ale najprawdopodobniej reszta gigantów tak samo. Byłem dzisiaj z wizytą na Olimpie. Uzgodniliśmy razem z Zeusem i Ateną, że narazie będzie bezpieczniej czekać na rozwinięcie wydarzeń i...
- Zaraz, zaraz. - przerwała mu Clarisse zdejmując nogi se stołu i prostując się. - Na jakie rozwinięcie wydarzeń? Mamy czekać aż nas zmiotą z powierzchni ziemi?
Wpatrywała się gniewnym spojrzeniem w Chejrona, który wyglądał jakby zabrakło mu słów. Wpatrywał się w nią pustym wzrokiem.
- Nie panno La Rue. Nie chcemy was wystawiać na nadmierne niebezpieczeństwo.
- My?! My? A niby od kiedy bogowie przestali się wysługiwać herosami? Bo chyba przegapiłam tą epokę. - spojrzała na nas wyczekująco. - Co, nikt mnie nie poprze?
Z wściekłością wstała i wyszła trzaskając drzwiami. Byłem w szoku. Clarisse wściekająca się na cały świat? No dobra, była porywcza ale nie aż tak. Zobaczyłem jak Chejron spuszcza głowę.
- Później Ci wyjaśnię. - szepnęła Annabeth.
- Tak więc jak mówił nasz drogi Chejron. - powiedział Dionizos jakby nic się nie stało. - Poczekamy, zobaczymy. Być może wyślemy kogoś z misją? A teraz zmykajcie.
Mrugnął do nas porozumiewawczo. Ja i Ann wlekliśmy się na samym końcu.
- To o co chodziło z Clarisse?
- Och... ostatnio dowiedziała się czegoś...mmm... o swojej rodzinie. - dodała ściszając głos.
- Ale... czy jej rodzina...no... wiesz...
- No niby tak. Tyle, że jej matka się odezwała. I... cóż, wiadomo nie od dziś, że nie dogadywała się z nią w przeszłości... Chodzi o to, że chciała odnowić kontakty, a Clarisse się wściekła. No bo jakkolwiek by na to nie patrzeć, to zostawiła ją na pastwę losu lata temu. Nie ma co się jej dziwić. Też bym była wściekła. Ale do rzeczy. Podobno przyszła tu parę dni temu, pod sam obóz i chciała z nią porozmawiać. Nie znam szczegółów, ale doszło do porządnej kłótni, bo Clarisse cały czas chodzi nabuzowana. O wiele bardziej niż zwykle.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę współczuł tej dziewczynie, ale jednak. Zrobiło mi się jej szkoda. Jej matka zrobiła takie świństwo, a teraz na kolankach przybiegła prosić o wybaczenie? Też bym był wściekły.
Postanowiliśmy pójść pod granicę, by obejrzeć straty. Gdy doszliśmy na miejsce zobaczyliśmy coś, co wprawiło nas w osłupienie. Stał tam mały, bezbronny chłopiec. Wyglądał na porządnie wycieńczonego. Upadł na trawę. Podbiegliśmy do niego.
- Jak się nazywasz? - spytałem.
- Jestem... George... syn Posejdona... - wymamrotał i odszedł w objęcia Morfeusza.
Zamarłem... Te dwa ostatnie słowa... syn Posejdona? Ale jak? Czułem, że ręce i nogi mam jak z ołowiu... Nie... to nie może być prawda...


________________________________
I jak się podoba rozdział? Może być? Piszcie, co myślicie o zakończeniu! :)

niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział 2 - " Mógłbym przejść na spokojną emeryturę, ale nieee, bo po co ? "

Przynajmniej dobrze się wyspałem po szoku, który przeżyłem co?
Chyba Was pogięło.
Jak zwykle miałem koszmary. Tym razem z Gają w roli głównej, przemawiającą do mnie na temat zniszczenia Olimpu i zakończenia ery bogów i półbogów. Normalka.
Kiedy się obudziłem nie wiedziałem czy wczorajsze wydarzenia tylko mi się przyśniły, czy wydarzyły się naprawdę. Ale przypomniałem sobie, że Chejron chce mnie widzieć i skojarzyłem fakty. Spojrzałem na zegarek. Była za dwadzieścia siódma. Pomyślałem, że pewnie większość obozowiczów jeszcze nie wstała, ale gdy tylko wyjrzałem przez okno zobaczyłem domki Hermesa i Demeter zmierzające do pawilonu jadalnego. Chciałem odbyć rozmowę z centaurem bez nadmiernych świadków, więc pospiesznie się ubrałem i udałem się do Wielkiego Domu. Starałem się nie zwracać na siebie nadmiernej uwagi, lecz nie specjalnie mi się udawało. Pokazywano mnie palcami i szeptano, gdy myśleli że nie widzę.
Z ciężkim sercem zapukałem do drzwi.
- Wejść! - rozległ się głos Pana D. Świetnie, jeszcze tylko do szczęścia było mi potrzebne jego towarzystwo.
Wszedłem. Zastałem Chejrona za wózku inwalidzkim w ludzkiej postaci, grającego z szefem obozu w remika. Drugi z nich miał na głowie wieniec, więc pewnie wygrał ostatnią partię.
- Ach... - mruknął posępnie Pan D. - Toż to nasz Peter Johnson.
- Percy Jackson. - poprawiłem go automatycznie. Byłem w obozie od dwunastego roku życia, a on ciągle udawał, że nie pamięta mojego imienia.
- Nieważne.
Spojrzałem na Chejrona. Jego twarz była nieodgadniona a wzrok nieprzytomny. Oczekiwałem jakiegoś wsparcia.
- To... - zacząłem.
- Posłuchaj mnie Percy. - powiedział Chejron. - To, co się wczoraj stało... Na pewno jesteś przerażony.
- Niech pan przejdzie do sedna. O co chodziło Gai?
- To chyba jasne. - odrzekł Dionizos patrząc na mnie znacząco. - Chce cię mieć po swojej stronie, zrobić z ciebie pionka w jej szponach. Chce, abyś dokonał w jej imieniu zemsty na Olimpie. Ma nadzieję też, że pomożesz odzyskać jej całkowitą postać...
- Dziękujemy za te słowa otuchy - przerwał mu stanowczo Chejron. - Ale czy mógłbyś zostawić nas samych?
Przez chwilę myślałem, że bóg przyjmie swoją prawdziwą postać, że zaraz owinie nas winoroślą, ale on tylko rzucił gniewne spojrzenie i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi.
- Jest tylko jedno wyjaśnienie. - powiedział mój opiekun. - Przepowiednia zaczyna się spełniać.
- Zaraz... to znaczy, ta co Rachel wyrecytowała w zeszłym roku o tej siódemce herosów?
Kiwnął głowa. Oniemiałem. Ostatnia Wielka Przepowiednia spełniała się latami, a ta zaledwie rok po ujawnieniu jej?! I wszystko miało się tyczyć mnie?! Wspaniale. Wprost cuuudnie.
- Miałem nadzieję, że to nie będzie to w tym stuleciu, tylko później. Jednak się myliłem.
Nie odpowiedziałem.
- Percy... Wiem jak musisz się czuć. W obu przepowiedniach występuje wzmianka o Twojej osobie. - popatrzył na mnie ze szczerym współczuciem. - Masz dopiero niecałe 17 lat, ale wiele przeszłeś.
- Czyli to oznacza, że Gaja się przebudziła?
- Nie do końca. Ale niedługo powstanie w pełni. Nie wiem kiedy. Za miesiąc, za rok? Nie wiem. Na pewno uzyska swoje ciało, a wtedy będzie potężnym wrogiem.
- To co zrobimy? - spytałem niepewnie.
- Jeszcze tego nie wiem. Udam się dzisiaj na Olimp i odbędę rozmowę z Zeusem.
- Dobrze. - potaknąłem.
Uznałem, że to koniec rozmowy i udałem się z niechęcią na śniadanie. Nie byłem jakoś specjalnie głodny, co w moim przypadku było dziwne. Zwykle mógłbym zjeść pegaza z kopytami. Nałożyłem sobie kilka kawałków pizzy, z czego połowę wrzuciłem do trójnogu. W myślach poprosiłem ojca o pomoc w nadchodzących sprawach.
Po zjedzonym śniadaniu postanowiłem zobaczyć się z Annabeth. Nie bardzo wiedziałem, gdzie mogłaby być, wiec poszedłem do domku Ateny. Drzwi otworzył mi Malcolm, jej przyrodni brat. Cóż, nie za bardzo się lubiliśmy. Nie przepadał i za mną, i za Ann.
- Emm.. cześć. - wyjąkałem. - Jest Annabeth?
- Hej. - burknął. Zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem od stóp do głów. - Taa, jest w łazience. Zawołać czy poczekasz?
- Mogę poczekać.
Kiwnął niechętnie głową, rzucił mi nienawistne spojrzenie i wrócił do swojej roboty: wertetowania jakichś kilkunastu ton zwojów papieru. Usiadłem na schodkach. Moja dziewczyna wyszła po jakichś dziesięciu minutach, Nie mam pojęcia co dziewczyny mogą tyle robić w zwykłej łazience?
O, Percy! - zawołała. - Cześć.
- Cześć. - powiedziałem wstając.
- Długo czekasz?
- Nie, niedługo - wtrącił się Malcolm. - Twój kochaś dopiero co przylazł.
Ann obrzuciła go morderczym spojrzeniem, patrząc jak na wyjątkowo obleśnego robala. Następnie odezwała się do mnie.
- Wiesz, co może pójdziemy gdzieś indziej, co ty na to? - mruknęła.
- Taa, to chyba całkiem niezły pomysł.
Udaliśmy się nad nasze ulubione miejsce, a mianowicie nad jezioro. Opowiedziałem jej w skrócie rozmowę z Chejronem. Gdy skończyłem minę miała przerażoną, ale starała się tego nie okazywać.
- Czyli co? Szykuje się kolejna wojna?
- Na to wygląda.
- Nie no, świetnie. - zawołała. - Giganci powstawali przez kilka tysiacleci! Nie mogliby poczekać jeszcze trochę i dać nam spokój?!
- Chyba śnisz. My mamy takie szczęście, że każda najgorsza bitwa rozegra się za naszego życia, a gdy już padniemy trupem to będzie spokojnie. - zakpiłem.
- NA HADESA! - wrzasnęła, aż kilkoro dzieciaków od Afrodyty spojrzało na nią z przestrachem. - I tak nie możemy zacząć działać, zanim nie dostaniemy pozwolenia.
- A od kiedy my czekamy na czyjekolwiek pozwolenie? - zapytałem oburzony.
Uśmiechnęła się.
- Teraz Glonomóżdżku jest zupełnie inna sytuacja. Znacznie poważniejsza. Giganci byli jeszcze przed tytanami, więc są znacznie groźniejsi.
- No co ty nie powiesz?
Zignorowała to. Zamiast tego pocałowała mnie, a ja odpowiedziałem. Złapała mnie za włosy i przyciągnęła do siebie. Objąłem ją w talii i wzmocniłem namiętność. Całowaliśmy się tak przez kilka minut. Oderwaliśmy się od siebie zdyszani.
- Może pójdziemy się przejść? - zaproponowałem. - Nacieszmy się życiem, póki możemy.
- Pewnie. - cmoknęła mnie.

___________________________________-
Nie za bardzo jestem zadowolona z tego rozdziału. Za mało akcji i według mnie trochę nudny. I mam do Was prośbę. Jeżeli czytacie, to zostawcie po sobie komentarz, bo nie wiem czy jest sens to pisać.... Tak więc... CZYTASZ - KOMENTUJESZ.
A tak na marginesie. Byliście już na Morzu potworów? Ja byłam dzisiaj *,*. I powiem, że o niebo lepszy od pierwszej części! Reżyser trzymał się książki. Ale brakowało mi Yancy Academy, a jeszcze bardziej świnek morskich u Kirke, bo na tą scenę czekałam z niecierpliwością! Ale wgl Wyrocznia, Pan D., Clarisse, Tyson. Chrisa wyobrażałam sobie nieco inaczej, ale mniejsza o to. Płakałam, gdy na początku film pokazali śmierć Thalii, jak Annabeth umierała i pod koniec, kiedy Thals powróciła do żywych. Podobały mi się sceny z Luke'iem. Z niecierpliwością czekam aż sfilmują Klątwę tytana!



wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział 1 - " Wyruszam do obozu, a Matka Ziemia próbuje mnie przekabacić. "

- Percy! Spakowałeś się już? - moja mama wołała do mnie z kuchni.
- Mamuś, przecież wiesz, że tak. - odparłem nieco zażenowany jej nadmierną opiekuńczością. Mimo to wiedziałem, że stara się jak może najlepiej. - Nie mam 5 lat!
- Wiem, skarbie. - powiedziała wchodząc do mojego pokoju. - Czasami zapominam, że masz prawie 17 lat... Wciąż mam przed oczami kilkuletniego chłopca, który uwielbia niebieskie cukierki.
Westchnąłem.
- Przecież wciąż przepadam za nimi! Dobrze o tym wiesz! - żachnąłem się.
- Naprawdę? - uśmiechnęła się do mnie zawadiacko. - Nie jesteś na to za duży?
- Że co? Nigdy!
Zaśmiała się. Odkąd kilka lat temu pozbyła się tego Śmierdziela Gabe'a, jej twarz odmłodniała. W oczach ciągle widziałem migoczące iskierki szczęścia. Nawet spełniła swoje największe marzenie - została pisarką i wydała powieść. Poza tym nareszcie znalazła sobie porządnego faceta. Mój ojczym Paul Blofis był nauczycielem angielskiego w mojej szkole. Ale nawet nie myślcie, że mogłem liczyć na taryfę ulgową, czy coś w tym stylu. Co to to nie! Z mojego punktu widzenia mógłbym przysiąc, że wymagał ode mnie więcej niż od pozostałych. Na początku nie byłem do niego przekonany, bo wciąż, w głębi serca miałem cichutką nadzieję, że moja mama zejdzie się kiedyś z Posejdonem. I ta nadzieja kiełkowała, mimo iż wiedziałem, że to głupota. Mój ojciec ma przecież swój pałac w głębi morza i  boską żonkę ( za którą nie przepadam ). Na pewno jest mu z nią lepiej. Cóż, nie wie co traci. Ale przecież najważniejsze było szczęście mojej rodzicielki. Jeżeli ktoś zasługiwał na nie, to na pewno ona. Jest najwspanialszym człowiekiem na świecie.
- Może zadzwonisz do Annabeth?
Poczułem, że się rumienię.
- Ale... - zacząłem, ale mi przerwała.
- Nie mówię o telefonach, tylko o iryfonie.
- No tak. - uśmiechnąłem się. - To idę do niej zadzwonić.
Poszedłem do swojego pokoju i wyjąłem z plecaka parę złotych drachm. Posejdon załatwił mi w zeszłym roku misę z wodą, która była uderzająco podobna do tej, którą miałem w moim domku w obozie.
- O Irys, Bogini Tęczy, przyjmij te ofiarę. Pokaż mi Annabeth Chase.
Woda zamigotała i przez chwilę nic się nie działo. Lecz zaraz moim oczom ukazała się wysoka, szarooka blondynka o roztargnionym wyrazie twarzy, jakby myślała o stu rzeczach naraz.
- Annabeth! - zawołałem.
Usłyszała mój głos i zaczęła się rozglądać. Gdy mnie w końcu ujrzała, jej twarz się rozjaśniła.
- Percy! Cześć!
- Hej! Co u Ciebie słychać?
- To co widzisz. - wskazała ręką na rozległą przestrzeń wokół niej. Wszystko było rozbudowane. - Natłok pracy, a u ciebie?
- Bez zmian. Chociaż... - zawiesiłem głos. - od jakiegoś czasu żaden potwór nie próbował mnie zabić, a to zupełna nowość.
Uśmiechnęła się. Uwielbiałem, gdy jej uśmiech nie był sztuczny, ani wymuszony. Gdy się uśmiechała, jej twarz była inna. Jakby znikały jej wszystkie troski.
- I mam nadzieję, że żaden się nie odważy zaatakować Syna Pana Mórz. Bo jak inaczej poradziłbyś sobie beze mnie Glonomóżdżku?
- Ha ha, bardzo zabawne. - udałem obrażonego, co nie specjalnie mi wyszło. Nigdy nie byłem w tym dobry. - To co, widzimy się na obozie?
- Jasne. Tyle, że będziesz musiał sobie trochę na mnie poczekać.
- Co to znaczy? - zapytałem nieco zdezorientowany. Annabeth zawsze była w obozie przede mną.
- To, że ja będę wieczorem, a nie jak zwykle w południe. Bo wiesz, skoro mam zostawić pracowników na calutkie dwa miesiące to powinnam dać im jakieś instrukcje dotyczące przebudowy, nie uważasz? Bo praca nad odbudową nie stanie w miejscu, tylko dlatego, że mnie tam zabraknie.
- No tak, masz rację. Lepiej żeby nic nie schrzanili.
- No właśnie. To do wieczora!
- Pa! - rozłączyła się.
Spojrzałem na zegarek. Miałem jeszcze jakieś pół godziny na przyjazd Argusa. Postanowiłem jeszcze raz sprawdzić czy wszystko spakowałem. Ta nadmierna organizacja przeszła mi chyba od Ann. Zdecydowanie za dużo czasu spędzałem w jej towarzystwie. Nie żebym chciał coś zmienić.
Postanowiłem spakować jeszcze zdjęcie przedstawiające mnie, mamę, Paul'a i Posejdona pod Empire State Building, aktualnej siedzibie Bogów Olimpijskich. Wyjaśniłbym wam o co chodzi z tym zmienianiem siedzib, ale nie chce mi się. Powiem wam tak ogólnie, że zmiana miejsca Olimpu wiąże się z cywilizacją zachodu. Ale to długa historia.
Usłyszałem klakson. Wyjrzałem przez okno i ujrzałem obozową terenówkę, a za kierownicą mojego szofera. Pomachałem mu na znak, że zaraz zejdę. Mrugnął do mnie jednym ze swoich oczu. Albo mi się wydawało? Mam zwidy. Wziąłem plecak i wybiegłem z pokoju pożegnać się z mamą.
- Do zobaczenia! - zawołałem.
- Pa Percy!
- Do zobaczenia niedługo.
Zamknąłem drzwi  i zbiegłem po schodach. Nie wiedziałem wtedy, że zanim znów zobaczę mamę minie trochę czasu.
Do obozu dojechaliśmy szybciej niż zwykle. Może dlatego, że Argus był nieco podenerwowany, ale zbyt cichu by cokolwiek powiedzieć. A ja nie naciskałem. Wiedziałem, że i tak nic by mi nie powiedział. Gdy tylko zobaczyłem bramę Obozu Herosów, smoka warującego przed nią, Złote Runo i w oddali zarys pól truskawek poczułem wzbierające się ciepło w sercu. " Mój dom. " pomyślałem. " Jestem w domu. " Dopiero teraz uświadomiłem sobie jak bardzo tęskniłem za  tym miejscem. Mechanicznie dotknąłem mojego obozowego wisiorka. Było na nim 5 koralików, a każdy z nich symbolizował przeżyty rok w Obozie. Ostatni koralik wykonany był z ogromną precyzją. Wykuwali go dzieciaki od Hefajstosa, specjaliści od tych spraw. Przedstawiał zarys Empire State Building a wokół niego imiona poległych w wojnie tytanów. Było ich tak wiele, że nie sposób zapamiętać. Byłem pod wrażeniem, że udało im się to wszystko zmieścić na jednym, malutkim paciorku.
Ruszyłem w stronę domku numer 3, w stronę mojego domku. Gdy tylko otworzyłem drzwi poczułem znajoma woń słonej, morskiej wody. Nic się nie zmieniło odkąd zostawiłem go pod koniec wakacji w zeszłym roku. No, może poza tym, że było tu czyściej niż zazwyczaj. Ale to zasługa harpii sprzątających. Zostawiłem rzeczy obok szafy i położyłem się na łóżku. Po jakimś czasie rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłem je i zobaczyłem...
- Annabeth! - wykrzyknąłem.
- Nie drzyj sie tak. - skarciła mnie tym znajomym tonem.
- Miałaś być dopiero wieczorem, a jest 15.
- Uwinęłam się z tym szybciej niż sądziłam. - powiedziała całując mnie w policzek.
Mimowolnie zarumieniłem się.
- To jeszcze lepiej. Tęskniłem.
- Też tęskniłam Glonomóżdżku. To co idziemy się przejść?
Kiwnąłem głową. Za Ann poszedłbym wszędzie. Jak zwykle skierowaliśmy się w nasze ulubione miejsce - pomost przy jeziorze. Gdy usiedliśmy zamierzałem w końcu ruszyć z miejsca z nami.
- Ann? - spytałem niepewnie. Nigdy nie wiedziałem czego mam się po niej spodziewać, mimo iż znaliśmy się już tyle lat. Spuściłem głowę.
- Hmm?
- Bo wiesz...ja...no... - jąkałem się. - Chciałem się ciebie o coś spytać.
Podniosłem wzrok.
- To znaczy?
Wziąłem głęboki oddech. Annabeth na pewno wiedziała o co mi chodzi, ale lubiła się nade mną znęcać w ten sposób. I za to mi się podobała.
- Czy my ze sobą oficjalnie chodzimy? - wypaliłem na jednym oddechu.
- Och...- Ann zmieszała się. - A masz co do tego jakieś wątpliwości?
Nie odpowiedziałem. Czekałem aż ona przejmie inicjatywę.
- Raczej tak. - odparła w końcu. Spojrzała na mnie. - A ty jak myślisz?
Światełko w moim mózgu, które do tej pory było czerwone, zmieniło się na neonowo zielone. Uznałem to za dobry znak. Złapałem ją za rękę, przyciągnąłem do siebie i pocałowałem. Nie opierała się.
- Czy to oznacza " tak " ? - spytała odsuwając się ode mnie po jakimś czasie z błyskiem w oczach.
- Tak. - odpowiedziałem.
Uśmiechnęła się i przytuliła do mnie. To mi w zupełności wystarczało. Moglibyśmy przesiedzieć tak wtuleni w siebie całą wieczność. Asteroida mogłaby teraz spaść, a i tak byśmy nie zareagowali. W każdym razie rozgadaliśmy się, bo Annabeth jak się rozkręciła to nie sposób było jej zatrzymać. Opowiadała mi o swojej pracy w odbudowie Olimpu. Opowiedziała mi o barze sałatkowym, świątyni poświęconej Wielkiej Trójce, Park Miłości na cześć Afrodyty, Bogini Miłości i innych rzeczach. Niestety, mówiła tak szybko, że nawet nie zapamiętałem większości jej prac.
Po kilku godzinach rozległ się dźwięk konchy, wzywającej na kolację. Przypomniało mi się, że po przyjeździe nie zameldowałem się w Wielkim Domu u Chejrona i Pana D. Tak, tak to ten Chejron. Opiekun wielkich herosów, bla, bla, bla. A Pan D. to tylko przydomek szefa naszego obozu. Tak naprawdę to Dionizos, Bóg Wina, z którym nie byłem w zażyłych stosunkach. Zesłał go tutaj Zeus, aby odpokutował swoje " małe grzeszki ". Dionizos został zesłany za romans z jedną z nimf wodnych. Zeus się wściekł, a uwierzcie mi, zły Zeus to nie osoba, którą chcielibyście się oglądać. Sam się o tym przekonałem. I tak oto Pan D. stał się zmorą każdego z nas na 100 lat. Ostatnio po wojnie Pan Niebios ukrucił mu karę i zmniejszył ją o połowę. Czyli musiałem się z nim użerać jeszcze do mojej starości. Wspaniale. Wprost cudownie.
Skierowałem się do mojego stolika, przy którym przez cały czas siedziałem samotnie. Mój jedyny brat- cyklop, zamieszkał w królestwie mojego ojca i nie widuję go często. Oprócz niego miałem jeszcze dwójkę przyrodniego rodzeństwa: Nica di Angelo, syna Hadesa, który większość czasu spędzał w Podziemiu u ojca. Jego siostra Bianca, nie żyje. Natomiast Thalia Grace, córka Zeusa porzuciła obóz i dołączyła do Łowczyń Artemity- nieśmiertelnych dziewczyn, wiecznych dziewic, które na wieki przysięgły stronić od chłopaków. Zajmują się tropieniem potworów i zabijaniem ich. Normalka. Przecież banda uzbrojonych w łuki, tarcze i miecze dziewuch to zupełnie zwyczajny widok. Nas, dzieci Wielkiej Trójki nie ma wiele. Po II wojnie światowej Zeus, Hades i Posejdon przyrzekli na Styks, że nigdy więcej nie będą mieli dzieci ze śmiertelnikami. My jesteśmy nieco bardziej " impulsywni " od innych półbogów. Bo tak naprawdę II wojna światowa była bitwą głównie między dziećmi Posejdona i Zeusa, a Hadesa. Więc było niezłe spustoszenie.
Na talerz nałożyłem sobie kilka grillowanych kiełbasek, bułkę i masło. Do tego wziąłem sok jagodowy. Jako ofiarę całopalną dla mojego ojca wrzuciłem kiełbaskę. Powinno mu wystarczyć.
Po kolacji mieliśmy ognisko. Usiadłem obok Ann i przysłuchiwaliśmy się jak chłopaki od Apollina grają na harfach. Ja nie miałem ochoty na śpiew. W pewnym momencie zawiał nienaturalnie zimny wiatr. W moich uszach zabrzmiał świszczący, stęchliwy głos...
Zaczęło się. Wygraliście może tamtą bitwę - zacharczała Gaja. - ale tej wojny nie uda wam się wygrać. Zniszczę świat bogów i półbogów. Pozostaniecie tylko w mitach. A ty, Perseuszu Jacksonie... 
Tu zawiesiła złowieszczo głos. Przeszły mnie dreszcze i nie miały one nic wspólnego z pulsującym zimnem.
- Ty, pewnego dnia staniesz się moim pionkiem. Będziesz gwoździem do zagłady Olimpu. A ja zemszczę się na bogach za podłe potraktowanie mnie. 
Palenisko buchnęło i postać rozmyła się. Poczułem jak serce podchodzi mi do gardła i mrowienie na karku pod ostrzałem spojrzeń obozowiczów. Niektórzy patrzyli na mnie ze strachem, troską lub tak jak Annabeth, współczuciem. Zorientowałem się, że mam szeroko otwartą buzię, więc ją szybko zamknąłem.
- ROZEJŚĆ SIĘ! - zagrzmiał głos Chejrona.
Zbiorowisko się rozeszło, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Percy... - zagadnął mnie łagodnie. - Przyjdź jutro do mnie przed śniadaniem, dobrze?
Kiwnąłem głową, zbyt oszołomiony by się odezwać. Odwróciłem się i ruszyłem ślepo do domku. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Nawet z Ann.
Wpadłem do trójki jak w transie, rozebrałem się i padłem na łóżko. Długo nie mogłem zasnąć. Nie wiedziałem jakie będzie jutro...

piątek, 9 sierpnia 2013

Prolog

Zanim zaczniecie czytać, chcę powiedzieć, że opisane wydarzenia mają miejsce w następne wakacje po bitwie z Kronosem- złym ojcem Olimpijskich Bogów.
MIŁEJ LEKTURY!




Był 29 czerwca, czyli, tak tak, rozpoczęły się nareszcie moje upragnione wakacje! Skończyła się roczna męczarnia w Good, skończyła się znienawidzona przeze mnie matematyka. Po bez mała po roku wracałem na letni turnus Obozu Herosów. Ach, jak bardzo mi brakuje tego miejsca... Tych ognisk, wiecznie rozchichotanych córeczek Afrodyty, lekcji szermierki, a nawet zrzędzącego Pana D. Za szybko? Już wyjaśniam! Czytaliście ( lub chociaż słyszeliście albo Wam sie obiło o uszy? ) kiedyś o Bogach Greckich, Olimpie, rzece Styks, Podziemiu itd? O herosach, ( nazywanych półbogami ) dzieciach bogów i śmiertelników typu Herakles, Tezeusz, czy mój imiennik- Perseusz? O wojnie trojańskiej, Argonautach? TO właśnie mój świat.
Ale dobra. Dzisiaj miałem jechać do wspomnianego wcześniej Obozu Herosów, jedynej bezpiecznej przystanii dla "mieszańców" takich jak ja. Nazywam się Percy Jackson, a moją matką jest śmiertelniczka Sally Jackson. Ojcem natomiast Posejdon, Bóg Mórz i Oceanów, czyli ogólnie mówiąc gościu od wody. No, ale to tak na marginesie.
Najważniejsze jest to, że miałem zobaczyć Annabeth, córkę Ateny, szefową Obozu, grupową domku bogini mądrości. Nie widzieliśmy się od ponad dwóch tygodni. Moja przyjaciółka-dziewczyna była nadwornym architektem Olimpu. Odbudowywała pałac i miasto po ostatniej wojnie tytanów. Długa historia. Pewnie zapytacie czemu mam wątpliwości kim jest dla mnie Ann. "To skomplikowane"- status jaki widniałby na moim profilu gdybym miał facebook'a. Cóż, bo tak naprawdę sam nie otrzymałem jasnej odpowiedzi. Po wojnie, 18 sierpnia, dokładnie w moje urodziny... pocałowała mnie. I nie był to zwykły pocałunek, jestem tego pewien. A gdy mieliśmy po 14 lat, przed wybuchem wulkanu... I, no więc to nie był pocałunek dwójki przyjaciół, jestem tego pewien. Więc nie dziwcie mi się, że mam nieco mętlik w głowie. Ale dzisiaj to się miało zmienić. Zamierzałem otrzymać dokładną odpowiedź, czy mam u niej jakieś szanse. I zamierzam zapamiętać ten wieczór na zawsze. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że zostanie on w mojej pamięci w nieco inny sposób.

Zapoznanie

CZEŚĆ!
No to tak: Nazywam się Agata, urodziłam się 19 stycznia 2000r. Pisac tu będę dalsze losy bohaterów z Percy'ego Jacksona. 
Moimi ulubionymi filmami są Harry Potter, Władca Pierścieni, Hobbit, Percy Jackson, Never say never, This is us, Piraci z Karaibów, Titanic, Eragon, Zmierzch, Igrzyska śmierci, Czas wojny. Z seriali uwielbiam TVD, PLL, Merlina, Grę o tron, Teen Wolfa, Przepis na życie, Komisarza Alexa, Tajemny krąg, Wszystko przed nami. Do moich ulubionych powieści zalicza się trylogia Drżenie, oczywiście Percy Jackson, Olimpijscy Herosi i Harry Potter <3. Interesuję się końmi, jazdą konną, muzyką, legendami arturiańskimi, mitologią grecką i rzymską. Moi ulubieni wykonawcy to One Direction, Justin Bieber i Room 94. :) 
To chyba tyle, co powinniście o mnie wiedzieć. 
Jeszcze dzisiaj postaram się wrzucić prolog mojego opowiadania. 
POZDRAWIAM!