- Percy! Spakowałeś się już? - moja mama wołała do mnie z kuchni.
- Mamuś, przecież wiesz, że tak. - odparłem nieco zażenowany jej nadmierną opiekuńczością. Mimo to wiedziałem, że stara się jak może najlepiej. - Nie mam 5 lat!
- Wiem, skarbie. - powiedziała wchodząc do mojego pokoju. - Czasami zapominam, że masz prawie 17 lat... Wciąż mam przed oczami kilkuletniego chłopca, który uwielbia niebieskie cukierki.
Westchnąłem.
- Przecież wciąż przepadam za nimi! Dobrze o tym wiesz! - żachnąłem się.
- Naprawdę? - uśmiechnęła się do mnie zawadiacko. - Nie jesteś na to za duży?
- Że co? Nigdy!
Zaśmiała się. Odkąd kilka lat temu pozbyła się tego Śmierdziela Gabe'a, jej twarz odmłodniała. W oczach ciągle widziałem migoczące iskierki szczęścia. Nawet spełniła swoje największe marzenie - została pisarką i wydała powieść. Poza tym nareszcie znalazła sobie porządnego faceta. Mój ojczym Paul Blofis był nauczycielem angielskiego w mojej szkole. Ale nawet nie myślcie, że mogłem liczyć na taryfę ulgową, czy coś w tym stylu. Co to to nie! Z mojego punktu widzenia mógłbym przysiąc, że wymagał ode mnie więcej niż od pozostałych. Na początku nie byłem do niego przekonany, bo wciąż, w głębi serca miałem cichutką nadzieję, że moja mama zejdzie się kiedyś z Posejdonem. I ta nadzieja kiełkowała, mimo iż wiedziałem, że to głupota. Mój ojciec ma przecież swój pałac w głębi morza i boską żonkę ( za którą nie przepadam ). Na pewno jest mu z nią lepiej. Cóż, nie wie co traci. Ale przecież najważniejsze było szczęście mojej rodzicielki. Jeżeli ktoś zasługiwał na nie, to na pewno ona. Jest najwspanialszym człowiekiem na świecie.
- Może zadzwonisz do Annabeth?
Poczułem, że się rumienię.
- Ale... - zacząłem, ale mi przerwała.
- Nie mówię o telefonach, tylko o iryfonie.
- No tak. - uśmiechnąłem się. - To idę do niej zadzwonić.
Poszedłem do swojego pokoju i wyjąłem z plecaka parę złotych drachm. Posejdon załatwił mi w zeszłym roku misę z wodą, która była uderzająco podobna do tej, którą miałem w moim domku w obozie.
- O Irys, Bogini Tęczy, przyjmij te ofiarę. Pokaż mi Annabeth Chase.
Woda zamigotała i przez chwilę nic się nie działo. Lecz zaraz moim oczom ukazała się wysoka, szarooka blondynka o roztargnionym wyrazie twarzy, jakby myślała o stu rzeczach naraz.
- Annabeth! - zawołałem.
Usłyszała mój głos i zaczęła się rozglądać. Gdy mnie w końcu ujrzała, jej twarz się rozjaśniła.
- Percy! Cześć!
- Hej! Co u Ciebie słychać?
- To co widzisz. - wskazała ręką na rozległą przestrzeń wokół niej. Wszystko było rozbudowane. - Natłok pracy, a u ciebie?
- Bez zmian. Chociaż... - zawiesiłem głos. - od jakiegoś czasu żaden potwór nie próbował mnie zabić, a to zupełna nowość.
Uśmiechnęła się. Uwielbiałem, gdy jej uśmiech nie był sztuczny, ani wymuszony. Gdy się uśmiechała, jej twarz była inna. Jakby znikały jej wszystkie troski.
- I mam nadzieję, że żaden się nie odważy zaatakować Syna Pana Mórz. Bo jak inaczej poradziłbyś sobie beze mnie Glonomóżdżku?
- Ha ha, bardzo zabawne. - udałem obrażonego, co nie specjalnie mi wyszło. Nigdy nie byłem w tym dobry. - To co, widzimy się na obozie?
- Jasne. Tyle, że będziesz musiał sobie trochę na mnie poczekać.
- Co to znaczy? - zapytałem nieco zdezorientowany. Annabeth zawsze była w obozie przede mną.
- To, że ja będę wieczorem, a nie jak zwykle w południe. Bo wiesz, skoro mam zostawić pracowników na calutkie dwa miesiące to powinnam dać im jakieś instrukcje dotyczące przebudowy, nie uważasz? Bo praca nad odbudową nie stanie w miejscu, tylko dlatego, że mnie tam zabraknie.
- No tak, masz rację. Lepiej żeby nic nie schrzanili.
- No właśnie. To do wieczora!
- Pa! - rozłączyła się.
Spojrzałem na zegarek. Miałem jeszcze jakieś pół godziny na przyjazd Argusa. Postanowiłem jeszcze raz sprawdzić czy wszystko spakowałem. Ta nadmierna organizacja przeszła mi chyba od Ann. Zdecydowanie za dużo czasu spędzałem w jej towarzystwie. Nie żebym chciał coś zmienić.
Postanowiłem spakować jeszcze zdjęcie przedstawiające mnie, mamę, Paul'a i Posejdona pod Empire State Building, aktualnej siedzibie Bogów Olimpijskich. Wyjaśniłbym wam o co chodzi z tym zmienianiem siedzib, ale nie chce mi się. Powiem wam tak ogólnie, że zmiana miejsca Olimpu wiąże się z cywilizacją zachodu. Ale to długa historia.
Usłyszałem klakson. Wyjrzałem przez okno i ujrzałem obozową terenówkę, a za kierownicą mojego szofera. Pomachałem mu na znak, że zaraz zejdę. Mrugnął do mnie jednym ze swoich oczu. Albo mi się wydawało? Mam zwidy. Wziąłem plecak i wybiegłem z pokoju pożegnać się z mamą.
- Do zobaczenia! - zawołałem.
- Pa Percy!
- Do zobaczenia niedługo.
Zamknąłem drzwi i zbiegłem po schodach. Nie wiedziałem wtedy, że zanim znów zobaczę mamę minie trochę czasu.
Do obozu dojechaliśmy szybciej niż zwykle. Może dlatego, że Argus był nieco podenerwowany, ale zbyt cichu by cokolwiek powiedzieć. A ja nie naciskałem. Wiedziałem, że i tak nic by mi nie powiedział. Gdy tylko zobaczyłem bramę Obozu Herosów, smoka warującego przed nią, Złote Runo i w oddali zarys pól truskawek poczułem wzbierające się ciepło w sercu. " Mój dom. " pomyślałem. " Jestem w domu. " Dopiero teraz uświadomiłem sobie jak bardzo tęskniłem za tym miejscem. Mechanicznie dotknąłem mojego obozowego wisiorka. Było na nim 5 koralików, a każdy z nich symbolizował przeżyty rok w Obozie. Ostatni koralik wykonany był z ogromną precyzją. Wykuwali go dzieciaki od Hefajstosa, specjaliści od tych spraw. Przedstawiał zarys Empire State Building a wokół niego imiona poległych w wojnie tytanów. Było ich tak wiele, że nie sposób zapamiętać. Byłem pod wrażeniem, że udało im się to wszystko zmieścić na jednym, malutkim paciorku.
Ruszyłem w stronę domku numer 3, w stronę mojego domku. Gdy tylko otworzyłem drzwi poczułem znajoma woń słonej, morskiej wody. Nic się nie zmieniło odkąd zostawiłem go pod koniec wakacji w zeszłym roku. No, może poza tym, że było tu czyściej niż zazwyczaj. Ale to zasługa harpii sprzątających. Zostawiłem rzeczy obok szafy i położyłem się na łóżku. Po jakimś czasie rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłem je i zobaczyłem...
- Annabeth! - wykrzyknąłem.
- Nie drzyj sie tak. - skarciła mnie tym znajomym tonem.
- Miałaś być dopiero wieczorem, a jest 15.
- Uwinęłam się z tym szybciej niż sądziłam. - powiedziała całując mnie w policzek.
Mimowolnie zarumieniłem się.
- To jeszcze lepiej. Tęskniłem.
- Też tęskniłam Glonomóżdżku. To co idziemy się przejść?
Kiwnąłem głową. Za Ann poszedłbym wszędzie. Jak zwykle skierowaliśmy się w nasze ulubione miejsce - pomost przy jeziorze. Gdy usiedliśmy zamierzałem w końcu ruszyć z miejsca z nami.
- Ann? - spytałem niepewnie. Nigdy nie wiedziałem czego mam się po niej spodziewać, mimo iż znaliśmy się już tyle lat. Spuściłem głowę.
- Hmm?
- Bo wiesz...ja...no... - jąkałem się. - Chciałem się ciebie o coś spytać.
Podniosłem wzrok.
- To znaczy?
Wziąłem głęboki oddech. Annabeth na pewno wiedziała o co mi chodzi, ale lubiła się nade mną znęcać w ten sposób. I za to mi się podobała.
- Czy my ze sobą oficjalnie chodzimy? - wypaliłem na jednym oddechu.
- Och...- Ann zmieszała się. - A masz co do tego jakieś wątpliwości?
Nie odpowiedziałem. Czekałem aż ona przejmie inicjatywę.
- Raczej tak. - odparła w końcu. Spojrzała na mnie. - A ty jak myślisz?
Światełko w moim mózgu, które do tej pory było czerwone, zmieniło się na neonowo zielone. Uznałem to za dobry znak. Złapałem ją za rękę, przyciągnąłem do siebie i pocałowałem. Nie opierała się.
- Czy to oznacza " tak " ? - spytała odsuwając się ode mnie po jakimś czasie z błyskiem w oczach.
- Tak. - odpowiedziałem.
Uśmiechnęła się i przytuliła do mnie. To mi w zupełności wystarczało. Moglibyśmy przesiedzieć tak wtuleni w siebie całą wieczność. Asteroida mogłaby teraz spaść, a i tak byśmy nie zareagowali. W każdym razie rozgadaliśmy się, bo Annabeth jak się rozkręciła to nie sposób było jej zatrzymać. Opowiadała mi o swojej pracy w odbudowie Olimpu. Opowiedziała mi o barze sałatkowym, świątyni poświęconej Wielkiej Trójce, Park Miłości na cześć Afrodyty, Bogini Miłości i innych rzeczach. Niestety, mówiła tak szybko, że nawet nie zapamiętałem większości jej prac.
Po kilku godzinach rozległ się dźwięk konchy, wzywającej na kolację. Przypomniało mi się, że po przyjeździe nie zameldowałem się w Wielkim Domu u Chejrona i Pana D. Tak, tak to ten Chejron. Opiekun wielkich herosów, bla, bla, bla. A Pan D. to tylko przydomek szefa naszego obozu. Tak naprawdę to Dionizos, Bóg Wina, z którym nie byłem w zażyłych stosunkach. Zesłał go tutaj Zeus, aby odpokutował swoje " małe grzeszki ". Dionizos został zesłany za romans z jedną z nimf wodnych. Zeus się wściekł, a uwierzcie mi, zły Zeus to nie osoba, którą chcielibyście się oglądać. Sam się o tym przekonałem. I tak oto Pan D. stał się zmorą każdego z nas na 100 lat. Ostatnio po wojnie Pan Niebios ukrucił mu karę i zmniejszył ją o połowę. Czyli musiałem się z nim użerać jeszcze do mojej starości. Wspaniale. Wprost cudownie.
Skierowałem się do mojego stolika, przy którym przez cały czas siedziałem samotnie. Mój jedyny brat- cyklop, zamieszkał w królestwie mojego ojca i nie widuję go często. Oprócz niego miałem jeszcze dwójkę przyrodniego rodzeństwa: Nica di Angelo, syna Hadesa, który większość czasu spędzał w Podziemiu u ojca. Jego siostra Bianca, nie żyje. Natomiast Thalia Grace, córka Zeusa porzuciła obóz i dołączyła do Łowczyń Artemity- nieśmiertelnych dziewczyn, wiecznych dziewic, które na wieki przysięgły stronić od chłopaków. Zajmują się tropieniem potworów i zabijaniem ich. Normalka. Przecież banda uzbrojonych w łuki, tarcze i miecze dziewuch to zupełnie zwyczajny widok. Nas, dzieci Wielkiej Trójki nie ma wiele. Po II wojnie światowej Zeus, Hades i Posejdon przyrzekli na Styks, że nigdy więcej nie będą mieli dzieci ze śmiertelnikami. My jesteśmy nieco bardziej " impulsywni " od innych półbogów. Bo tak naprawdę II wojna światowa była bitwą głównie między dziećmi Posejdona i Zeusa, a Hadesa. Więc było niezłe spustoszenie.
Na talerz nałożyłem sobie kilka grillowanych kiełbasek, bułkę i masło. Do tego wziąłem sok jagodowy. Jako ofiarę całopalną dla mojego ojca wrzuciłem kiełbaskę. Powinno mu wystarczyć.
Po kolacji mieliśmy ognisko. Usiadłem obok Ann i przysłuchiwaliśmy się jak chłopaki od Apollina grają na harfach. Ja nie miałem ochoty na śpiew. W pewnym momencie zawiał nienaturalnie zimny wiatr. W moich uszach zabrzmiał świszczący, stęchliwy głos...
- Zaczęło się. Wygraliście może tamtą bitwę - zacharczała Gaja. - ale tej wojny nie uda wam się wygrać. Zniszczę świat bogów i półbogów. Pozostaniecie tylko w mitach. A ty, Perseuszu Jacksonie...
Tu zawiesiła złowieszczo głos. Przeszły mnie dreszcze i nie miały one nic wspólnego z pulsującym zimnem.
- Ty, pewnego dnia staniesz się moim pionkiem. Będziesz gwoździem do zagłady Olimpu. A ja zemszczę się na bogach za podłe potraktowanie mnie.
Palenisko buchnęło i postać rozmyła się. Poczułem jak serce podchodzi mi do gardła i mrowienie na karku pod ostrzałem spojrzeń obozowiczów. Niektórzy patrzyli na mnie ze strachem, troską lub tak jak Annabeth, współczuciem. Zorientowałem się, że mam szeroko otwartą buzię, więc ją szybko zamknąłem.
- ROZEJŚĆ SIĘ! - zagrzmiał głos Chejrona.
Zbiorowisko się rozeszło, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Percy... - zagadnął mnie łagodnie. - Przyjdź jutro do mnie przed śniadaniem, dobrze?
Kiwnąłem głową, zbyt oszołomiony by się odezwać. Odwróciłem się i ruszyłem ślepo do domku. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Nawet z Ann.
Wpadłem do trójki jak w transie, rozebrałem się i padłem na łóżko. Długo nie mogłem zasnąć. Nie wiedziałem jakie będzie jutro...
Twój rozdział jest genialny! Serio!
OdpowiedzUsuńNa początku myślałam: Oh, pewnie kolejna nuda ;_;
Cholibka! Jak się myliłam!
Naprawdę jest cudny. Czytam go i czuję się tak jakbym serio czytała Percy'ego.
Zazdroszczę talentu :C Zapraszam do mnie :)
dziękuję <3 . w przyszłym tygodniu postaram się dodać następny rozdział :). najprawdopodobniej koło poniedziałku.
Usuńchętnie zajrzę na Twój <3.
Bardzo miło się czyta :D
OdpowiedzUsuńCo prawda mam wrażenie, że znalazł się mały błąd kanonu, ale może opacznie zrozumiałam to co napisałaś ;)
Szur :)
Mmm, parę nieścislości, ale jest późno so...
UsuńOgólnie świetnie. Czy to nawiązuje do Olimpijskich Herosów? Bo nie czytałam, ale coś mi sie obiło o uszy...
Szalona, SS&S
piszę moją wersję zdarzeń o Przepowiedni Siedmiorga. : ) tak , coś w rodzaju Olimpijskich herosów ^^
Usuńpiszę moją wersję zdarzeń o Przepowiedni Siedmiorga. : ) tak , coś w rodzaju Olimpijskich herosów ^^
Usuń