Po dość długim spacerze z Annabeth postanowiłem zajrzeć na arenę szermierki. Ku mojemu zdziwieniu zastałem tam moją znajomą przyjacielską piekielną ogrzycę - Panią O'Leary. Nasza znajomość zaczęła się dzięki Dedalowi ( to długa historia ). Gdy tylko mnie zobaczyła skoczyła na mnie i zanim zdążyłem zareagować byłem cały w psiej ślinie.
- Heej, dziewczynko. - zawołałem poklepując ją po grzbiecie. - Co ty tu robisz?
Zdziwiła mnie jej obecność tutaj, bo kiedy widziałem ją ostatni, chyba jakieś cztery miesiące temu, była pod opieką Nica di Angelo. Odszczeknęła mi w odpowiedzi jakby sama się nad tym zastanawiała. Podniosłem z ziemi metalowa kość.
- Aport! - rzuciłem, a ona posłusznie pobiegła za nim.
Przypomniały mi się inne "zabawki" skonstruowane przez Beckendorfa z domku Hefajstosa. Może i nie był moim najbliższym przyjacielem i tak odczułem ból po jego śmierci...
Pobawiłem się z piekielną ogrzycą jeszcze jakieś dwadzieścia minut po czym usłyszałem dźwięk konchy. "Dziwne", pomyślałem. Może i nie jestem asem z matmy, ale na zegarku się znałem i byłem pewny, że na kolację za wcześnie. A to oznaczało tylko jedno - ktoś zaatakował obóz.
Natychmiast pobiegłem w stronę Wielkiego Domu.
- Co jest?! - zapytałem Connora Hood'a od Hermesa.
- Jakiemuś potworowi udało się przekroczyć granicę! - odkrzyknął mi pospiesznie biegnąc do zbrojowni po miecz.
Żadnemu potworowi od dawna nie udało się przebić przez barierę ochronną. Nie stanowiło to pocieszającej informacji. Sięgnąłem do kieszeni po mój magiczny miecz. Natychmiast po naciśnięciu zamienił się w moich rękach z długopisu, w miecz - Anaklysmos, Orkan.
Pognałem w górę zbocza i moim oczom ukazała się chimera. Ziała ogniem na wszystko co było w zasięgu jej oddechu, czyli na drzewa, krzewy czy przerażonych obozowiczów. Zobaczyłem bojowe szyki niemal wszystkich domków. Wiedziałem, że nie ma co się obawiać, bo walczyliśmy już z o wiele gorszymi potworami. Ale mimo to miałem złe przeczucia. A znając moje szczęście zwykle się one sprawdzały. Zaszarżowałem na chimerę i ciąłem po kończynach. Jako, że zanurzyłem się w Styksie byłem odporny na wszelkie urazy. Miałem nadzieję, że obejmuje to taką drobnostkę jak spopielenie. Jak narazie nieźle nam szło poskramianie bestii. Po dłuższym czasie udało nam się ją zapędzić w kozi róg i zabić. Przynajmniej tak sądziliśmy... Domek Apollina opatrywał rannych. Na szczęście nie mieliśmy ofiar śmiertelnych. Chejron natychmiast zwołał naradę grupowych w Wielkim Domu. Kiedy tam dotarłem byli już tam wszyscy. Clarisse siedziała z nogami założonymi na stole, ale nikt zdawał się tym nie przejmować. Nawet bracia Hood nie robili nikomu psikusów. Chejron i Pan D. rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami.
- ... nie możemy... - usłyszałem strzępek wypowiedzi centaura.
-... tak... niebezpieczne, akurat... - wyglądało jakby się sprzeczali.
Obserwując ich podszedłem do Annabeth. Nic jej się nie stało, nie licząc niewielkiego zadrapania na czole. Poza tym wyglądała zdrowo. Miała śmiertelnie poważną minę.
- O czym rozmawiają? - zapytałem siląc się na obojętny ton.
- Nie mam pojęcia. - mruknęła. - Szepcą już tak z dziesięć minut.
Gdy tylko to powiedziała Chejron przerwał Panu D. i podszedł do nas.
- To co się dzisiaj zdarzyło nie było przypadkiem. - powiedział centaur. - Zaczęło się. Atak chimery może być jednym z wielu. Zapewne każdy z nas wie co to oznacza?
Potaknęliśmy ponuro.
- Gaja się przebudza. - ciągnął. - A Przepowiednia Siedmiorga się spełnia. Nie chcę was niepokoić, ale najprawdopodobniej reszta gigantów tak samo. Byłem dzisiaj z wizytą na Olimpie. Uzgodniliśmy razem z Zeusem i Ateną, że narazie będzie bezpieczniej czekać na rozwinięcie wydarzeń i...
- Zaraz, zaraz. - przerwała mu Clarisse zdejmując nogi se stołu i prostując się. - Na jakie rozwinięcie wydarzeń? Mamy czekać aż nas zmiotą z powierzchni ziemi?
Wpatrywała się gniewnym spojrzeniem w Chejrona, który wyglądał jakby zabrakło mu słów. Wpatrywał się w nią pustym wzrokiem.
- Nie panno La Rue. Nie chcemy was wystawiać na nadmierne niebezpieczeństwo.
- My?! My? A niby od kiedy bogowie przestali się wysługiwać herosami? Bo chyba przegapiłam tą epokę. - spojrzała na nas wyczekująco. - Co, nikt mnie nie poprze?
Z wściekłością wstała i wyszła trzaskając drzwiami. Byłem w szoku. Clarisse wściekająca się na cały świat? No dobra, była porywcza ale nie aż tak. Zobaczyłem jak Chejron spuszcza głowę.
- Później Ci wyjaśnię. - szepnęła Annabeth.
- Tak więc jak mówił nasz drogi Chejron. - powiedział Dionizos jakby nic się nie stało. - Poczekamy, zobaczymy. Być może wyślemy kogoś z misją? A teraz zmykajcie.
Mrugnął do nas porozumiewawczo. Ja i Ann wlekliśmy się na samym końcu.
- To o co chodziło z Clarisse?
- Och... ostatnio dowiedziała się czegoś...mmm... o swojej rodzinie. - dodała ściszając głos.
- Ale... czy jej rodzina...no... wiesz...
- No niby tak. Tyle, że jej matka się odezwała. I... cóż, wiadomo nie od dziś, że nie dogadywała się z nią w przeszłości... Chodzi o to, że chciała odnowić kontakty, a Clarisse się wściekła. No bo jakkolwiek by na to nie patrzeć, to zostawiła ją na pastwę losu lata temu. Nie ma co się jej dziwić. Też bym była wściekła. Ale do rzeczy. Podobno przyszła tu parę dni temu, pod sam obóz i chciała z nią porozmawiać. Nie znam szczegółów, ale doszło do porządnej kłótni, bo Clarisse cały czas chodzi nabuzowana. O wiele bardziej niż zwykle.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę współczuł tej dziewczynie, ale jednak. Zrobiło mi się jej szkoda. Jej matka zrobiła takie świństwo, a teraz na kolankach przybiegła prosić o wybaczenie? Też bym był wściekły.
Postanowiliśmy pójść pod granicę, by obejrzeć straty. Gdy doszliśmy na miejsce zobaczyliśmy coś, co wprawiło nas w osłupienie. Stał tam mały, bezbronny chłopiec. Wyglądał na porządnie wycieńczonego. Upadł na trawę. Podbiegliśmy do niego.
- Jak się nazywasz? - spytałem.
- Jestem... George... syn Posejdona... - wymamrotał i odszedł w objęcia Morfeusza.
Zamarłem... Te dwa ostatnie słowa... syn Posejdona? Ale jak? Czułem, że ręce i nogi mam jak z ołowiu... Nie... to nie może być prawda...
________________________________
I jak się podoba rozdział? Może być? Piszcie, co myślicie o zakończeniu! :)
Świetny rozdział ! Bardzo podoba mi sie jak piszesz, szkoda trochę że wszystko dzieję sie tak nagle, ale u Perciego to akurat normalne ! Jestem ciekawa czy to prawda że George jest synem posejdona ! Biedny Percy kolejny raz będzie sie denerwował że ma brata a o tym nie wiedział. Chciałabym poznać kto będzie tymi siedmioma wybranymi herosami ! Pewnie Annabeth, Percy i ten Geogre :P Czekam na kolejny rozdział, baaardzo niecierpiliwie :P Życzę dużoooo weny !
OdpowiedzUsuńWika ;)
Super. Ekstra zakonczenie! Kocham twój blog ( choc dopiero co go zaczelas ). Czekam na nn !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Paulaaa
Naprawdę fajnie :)
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że Percy'emu niedługo będzie ciasno w jego zacisznym domku nr. 3 ^^.
Poza tym czekam na wyjaśnienie przepowiedni i kolejny ruch Gai.
Szalona
Genialne :)
UsuńA zakończenie świetne ;)
Naprawdę piszesz w stylu Percy'ego :D
Niecierpliwie czekam na nn
Szur :*
Fajny ! ^^
OdpowiedzUsuńZakończenie pomysłowe :)
Pozdrawiam ;)
No , no nieźle . : *
OdpowiedzUsuńZakończenie ... brak mi słów . xD
Poza tym nie umiem się doczekać wyjaśnienia przepowiedni . ^^
Pozdrawiam i życzę weny . !
Ciasteczko . < 3
U nas nn ;)
UsuńŻelek :*